MEDITATIO
Meditatio w lectio divina nie jest medytacją w potocznym tego słowa znaczeniu – pobożnym rozmyślaniem o sprawach duchowych. Wydaje mi się, że o ile na etapie lectio Słowo Boże porusza i jest przyjmowane przez intelekt, pamięć, wyobraźnię, uczucia, o tyle w meditatio sprowadza nas w głąb nas samych. Z całego czytanego tekstu pozostaje zazwyczaj jedno słowo, jedno zdanie, które porusza serce i wiem, że jest właśnie teraz wypowiedziane przez Boga specjalnie do mnie. Meditatio jest trwaniem w obecności tego Słowa skierowanego dziś do mnie. Pierwszym odczuciem, gdy wchodzi się w meditatio jest wrażenie, że Słowo Boże przejmuje nad nami zupełną kontrolę.
W pierwszy etap meditatio – „zbieranie Słowa” – podobny jest do pracy mrówki, która pracowicie szuka i zbiera okruchy pokarmu, które następnie znosi do mrowiska. Tym, co się zbiera w meditatio są skojarzenia, wrażenia, wspomnienia słów, zdań lub dłuższych fragmentów różnych Ksiąg Pisma Świętego, które pojawiają się w naszych myślach na skutek zetknięcia duszy ze Słowem (tym konkretnym, dzisiejszym, skierowanym bezpośrednio do mnie), na podobieństwo echa odbijającego się o sklepienie skał lub odblasków światła rzucanego przez latarkę, gdy zanurzamy się w głąb jaskini. To zachodzące w duszy zjawisko można też porównać do sypania się iskier wokół uderzanego młotem kowadła. Skąd to porównanie? Słowo jak młot uderza w nasze serce, z którego sypią się iskry – ogień, o którym nie wiedzieliśmy, że w nas jest, a który się wyzwala w spotkaniu ze Słowem Bożym. Ten ogień zostawiło w nas Słowo, które spotykaliśmy wcześniej, może nieświadomi, że ono się po cichu zagnieżdża w naszym sercu. Jak wyraźnie widać z tego porównania nie chodzi o zbieranie jakichkolwiek skojarzeń, ale o staranne podnoszenie i zachowywanie iskier, które się posypały podczas uderzenia Słowa o moje serce.
Pierwszą iskrą, która być może się pojawiła, a którą warto teraz podnieść i rozżarzyć jest chwila przebudzenia ze Słowem Bożym – ta myśl, obraz, uczucie, które wzeszło po nocnym obcowaniu z zasianym przed snem ziarnem. Inne pojawią się może z konfrontacji z usłyszaną kiedyś w kościele Ewangelia lub inną Księgą Pisma Świętego.
Jedną z zasad znanych w lectio divina jest, że Słowo przyzywa Słowo i Słowo wyjaśnia Słowo.
Rozważany fragment jest jakby oświecany z różnych stron przez inne Księgi Pisma Świętego, by objawić i pogłębić znaczenie, które w sobie niesie.
W zbieraniu nie ma znaczenia ilość zebranych skojarzeń, lecz by uchwycić odzew, jaki Słowo wywołuje w sercu, by wsłuchać się uważnie w Jego brzmienie.
O ile I część meditatio charakteryzowała się nasłuchiwaniem, tak w II części aktywność serca polega na zachowywaniu Słowa, na tworzeniu Mu warunków, by mogło przenikać całe wnętrze. Ten etap modlitwy porównywano do pracy pszczoły, która z pyłkiem zebranym z kwiatów chowa się w ulu i tam trwa jakby w bezruchu, przetwarzając go w miód. Innym często spotykanym obrazem tej fazy modlitwy jest przeżuwanie przez zwierzęta paszy. W dzień pasą się na łące, a nocą przeżuwając pokarm, wchłaniają potrzebne soki. Wydawać by się mogło, że teraz meditatio przemienia się w błogi odpoczynek. Jednak spokój i bezruch są tylko pozorne. Słowo, które w czasie lectio rozżarzyło się w wnętrzu, następnie zaczęło sypać iskrami, przemienia teraz duszę w coś na podobieństwo tygla, w którym wszystko zaczyna się gotować i czuć ogromny napór wewnętrznych napięć, niepokojów, lęków, lenistwa. Bez względu na to, jak reaguje serce na rzucone weń Słowo, trzeba wytrwać w wyciszeniu, otaczając Słowo Boże czcią i miłością, zachowując Je wiernie (z wiarą).
W sercu grzesznego człowieka meditatio ma też ciemne strony. Noszone Słowo wywołuje opór tego wszystkiego, co jest grzechem i sprzeciwem wobec Boga.
Reakcją na Słowo może być senność lub inna forma ucieczki – rozproszenia, czyli tysiąc dobrych pomysłów na obiad, na rozwiązanie jakiejś skomplikowanej sprawy, podróże w przeszłość i przyszłość i w ogóle wszystko, co pomaga nie być tu i teraz, by spotkać się w sercu ze Słowem żyjącego Boga. Są to jakieś mechanizmy naszej psychiki, by obronić się przed stanięciem twarzą w twarz z własnym wnętrzem, które oświetlone przez Słowo odsłania wyraźnie swe rany i brudy. Słowo Boże wyprowadza na światło nasz grzech, by nas uleczyć, ale bywa to bardzo bolesne, gdyż dotyka najgłębszych pokładów serca, w których zakorzenione są pycha, próżność, gniew, lenistwo, obżarstwo, nieczystość, smutek – siedmiogłowy potwór będący w gruncie rzeczy pustką, którą próbujemy w sobie za wszelką cenę zapchać. A Słowo ukazuje, że jako stworzenie bez Stwórcy zapadamy się w otchłań nicości, a tylko napełniając się Bogiem możemy istnieć i żyć.
Dobrze przeżyte meditatio, wytrwanie w nim prowadzi do ostrego rozdzielenia w nas światła i ciemności. Słowo Boże jest jak świetlisty miecz, który potrafi przeniknąć najbardziej splątane myśli, pragnienia, motywacje, osądzając, co jest w nich dobre i złe, szlachetne i podłe. Stawia człowieka w prawdzie, by go oczyścić, uleczyć, podnieść ku Sobie.
Powróćmy do Ewangelii wg św. Marka o burzy na jeziorze, by spojrzeć jak może wyglądać w praktyce meditatio z zastrzeżeniem, że w meditatio każdy może być pociągnięty przez Słowo ku innym aspektom czytanego fragmentu.
Wpatrując się w obraz rozhukanego jeziora i rozkazującego żywiołom Jezusa, nakłada się na to wydarzenie inny obraz – spiętrzonych wód Morza Czerwonego i Mojżesza stojącego na brzegu z laską Boga w ręku. Przejście przez Morze Czerwone to fundament wiary Izraela – przejście nie tylko przez głębinę, ale także od lęku i rozpaczy do pieśni chwały na cześć Boga; to narodziny Ludu Wybranego. Tamta noc odsłania rąbek tajemnicy Wielkiej Nocy, gdy Pan Jezus przeszedł przez wody śmierci ku życiu, ku chwale, ku Ojcu. Pomiędzy te noce wpisuje się wieczór, gdy uczniowie ze śpiącym w łodzi Jezusem płynęli na drugi brzeg.
Wzburzone, bezkresne wody to w Biblii symbol chaosu, zła, sił, które sprzeciwiają się Bogu, ale muszą ostatecznie być Mu uległe. Jezus dwukrotnie objawił uczniom swą moc nad wodami – chodząc po jeziorze i uciszając burzę. Apostołowie wiedzieli, że taka władza przysługuje jedynie Bogu – stąd za każdym razem ich reakcją był lęk i pytanie o tożsamość Jezusa. Jego panowanie nad żywiołem było zapowiedzią Zmartwychwstania, przez które objawił swą moc nad potęgą, którą otchłań wód tylko symbolizuje: nad śmiercią, która jest skutkiem grzechu.
Nie mamy żadnego opisu Zmartwychwstania, zresztą nie mogło go być, gdyż to wydarzenia przekracza ziemskie wymiary – to przecież coś zupełnie innego niż wskrzeszenie, to przejście ze śmierci do chwały, w życie Boga. A jednak możemy przybliżać się jakoś do tego niewyrażalnego misterium przez zgłębianie tajemnic życia Pana, które prowadzą do ostatecznego objawienia Jego Boskiej Chwały. W jakiś sposób uciszenie burzy jest opowiadaniem o nocy paschalnej – i w tym kontekście można rozumieć pytanie Jezusa o wiarę, bo ostatecznie fundamentem naszej wiary jest Zmartwychwstanie. Święty Paweł pisze w 1 Liście do Koryntian: „Jeśli zaś Chrystus nie zmartwychwstał, to próżne jest nasze głoszenie, próżna jest nasza wiara”.
W Ewangelii wg św. Marka zachowanie uczniów po śmierci Jezusa jest niejako odtworzeniem sytuacji w tonącej łodzi – pogrążają się w smutku i płaczu, i nie chcą wierzyć.
„lecz oni, słysząc, że żyje i że ona Go widziała, nie chcieli uwierzyć” (Mk 16,11)
„lecz im też nie uwierzyli” (Mk 16, 12b)
„Wreszcie (Jezus) ukazał się Jedenastu, gdy byli za stołem, i wyrzucał im brak wiary i zatwardziałość serca, bo nie wierzyli tym, którzy widzieli Go zmartwychwstałego” (Mk 16,14)
W relacji św. Jana Jezus powie do Tomasza: „Uwierzyłeś, bo Mnie ujrzałeś. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” – Tomasz widząc Zmartwychwstałego, uwierzył w Jego Bóstwo, którego nie widział. W łodzi Jezus upomina uczniów, że ujrzeli, a nadal nie wierzą. Oni nawet po uciszeniu burzy, nie rozumieją znaku, który zobaczyli. Nie dopuszczają do swej świadomości, że Jezus może być Bogiem.
W bardzo podobnym wydarzeniu chodzenia po jeziorze, które jest opisane zaledwie 2 rozdziały dalej (Mk 6,45-52), św. Marek tłumaczy stan wiary uczniów zatwardziałością serca (w innym tłumaczeniu otępieniem umysłu). I znów powraca scena po Zmartwychwstaniu, gdy Jezus wyrzuca Jedenastu brak wiary i zatwardziałość serca.
Dlaczego twarde serce nie potrafi uwierzyć? O jaką wiarę chodzi Jezusowi?
Jezus oczekiwał wiary, która rozproszy bojaźń uczniów. Jezus oczekuje wiary, która rozproszy moją bojaźń. Wiary, której od człowieka oczekuje Bóg, gdy obiecuje: „W nawróceniu i spokoju jest wasze ocalenie, w ciszy i ufności leży wasza siła”(Iz 30,15)